Google: Nie odbanujemy twojej strony. Bo nie!
Od dłuższego czasu usiłuję odbanować pewną domenę w wyszukiwarce Google. Wszystkie wysiłki idą jednak jak krew w piach, ponieważ Google po każdym wniosku o ponowne rozpatrzenie strony zwraca w kółko jeden i ten sam komunikat: witryna jest niezgodna ze wskazówkami jakości Google.
Co to oznacza? Ano tyle, że dla tej strony w indeksie Google nie ma miejsca. I choćby webmaster wylał z siebie siódme poty i wyzionął ducha, gryząc klawiaturę, strona ani razu nie pojawi się w wynikach wyszukiwania, nawet na szarym końcu.
Najlepsze jednak jest to, że Google informuje o “działaniach ręcznych”, ani słowem nie wspominając, co dokładnie było ich przyczyną. Użytkownik dostaje tylko ogólnikowy komunikat, że może jakiś spam, a może nienaturalne linki, takie fju źbju. Ale nic więcej. Nie pokażą ci w panelu żadnych przykładowych linków (bo po co pokazywać, jak można nie pokazywać, nie?), nie zacytują jakiegoś przykładowego wpisu, kompletnie nic.
Weź se sam zgadnij co jest nie tak, my cię mamy w dupie. Konkurencja dowaliła linkami z pornoli i spamowych stron? A co nas obchodzi konkurencja? To twoja strona i twoje linki, i twój problem.
Dlatego czasami człowiek już naprawdę nie wie, co ma począć. Walczyć dalej, czy może olać to wszystko w cholerę? A może przebudować stronę i postawić ją na nowej domenie?
Tylko co, jeśli wszechmogące Google i to przedsięwzięcie postanowi z jakiegoś powodu uwalić?
Katalogi i “katalogi”, wartościowe i “wartościowe”
W ostatnich dniach postanowiłem popracować nieco nad pozycjonowaniem swoich stron internetowych. Pozycjonowanie polega głównie na zdobywaniu linków z innych stron, między innymi katalogów, zainwestowałem więc trochę kasy w SeoLight’a i rozpocząłem katalogowanie.
Oczywiście, w bazie programu są katalogi i bardziej, i mniej wartościowe. Bywa tak, że wpisy w tych bardziej wartościowych z wysokim PR-em i dużym site są darmowe, a wpisy w mniej wartych – płatne.
Rozwalił mnie jednak jeden fakt – istnienie całych sieci katalogów bez PageRanku i z małą ilością zaindeksowanych podstron (czyli olewane przez roboty Google’a), w których wpis można dodać jedynie za opłatą. Nie ma opcji darmowej, ani też darmowej z linkiem zwrotnym. Kasa, misiu, kasa, albo spadaj na drzewo. Kwoty zaczynają się od złotówki i sięgają niekiedy nawet 20 złotych!
Ja rozumiem, można kazać człowiekowi płacić za wpis w katalogu dobrze zaindeksowanym, z wysokim PR. “Wizytówka” witryny w takim katalogu może dać niemałego kopa w SERP-ach i niewątpliwie warto w niego zainwestować. Ale żeby żądać zapłaty za wpis w katalogu bez PR (już nawet nie 0, tylko N/A), na dodatek niejednokrotnie zaspamowanym, to już lekkie przegięcie…
Ciekawa inicjatywa Google i kolejne kilka przemyśleń
Portal Dobre Programy opublikował właśnie newsa dotyczącego ciekawej inicjatywy “Boga Internetu”, czyli Google. W skrócie, pomysł internetowego giganta polega na tym, że użytkownicy zirytowani wyświetlanymi przez Google AdSense reklamami mogliby je wyłączyć, wpłacając na rzecz twórców stron internetowych jakąś skromną sumkę pieniędzy między 1 a 3 dolary. Po tym, zamiast reklamy, wyświetlane byłoby podziękowanie za wsparcie danej strony.
Pomysł spotkał się z mieszanymi reakcjami, część użytkowników popiera ideę, część z kolei narzeka, że reklama zamiast po prostu zniknąć będzie zastąpiona czymś innym, co równie jak ona będzie szpeciło stronę. No, do tego jeszcze kwestia pod tytułem żeby rozwiązanie u użytkownika działało, musi on posiadać konto w Google.
Przy okazji dyskusji nad tym rozwiązaniem uaktywnili się – a jakże – również użytkownicy, którzy ani nie mają zamiaru wspierać finansowo twórców stron www, ani nie chcą mieć wyświetlanych reklam i w celu ich zablokowania używają AdBlocka czy innych narzędzi. Ujmując rzecz dosadnie – ludzie wyznający zasadę “skoro wlazłem na twoją pieprzoną zasraną stroniczkę to mam prawo żądać, żeby nie było na niej reklam, ty pieroński chapolu!”.
I to jest chyba najbardziej ograniczona umysłowo a przy tym najwięcej żądająca i najmniej dająca od siebie grupa użytkowników Internetu.
Ci ludzie nie rozumieją jednej rzeczy – nigdy nigdzie nie było i nie będzie nic za darmo. Wszystko generuje jakieś koszta, które ktoś musi ponieść. Tak samo jest z Internetem. Wchodzisz na stronę, przeglądasz ją, czytasz, komentujesz, ściągasz coś. Nikt Ci nie każe przy tym wyjmować portfela i wyciągać gotówki. Wydaje się, że strona, którą właśnie odwiedzasz, dała Ci swoją treść za darmo…
Nic bardziej mylnego. Za wszystko trzeba płacić, może niekoniecznie gotówką, ale jednak. Dla wydawcy serwisu internetowego, poza ewentualną płatną subskrypcją, źródłem dochodów są wyświetlane na niej reklamy. Wyświetlenie reklamy z kolei stanowi formę zapłaty za otrzymaną przez użytkownika treść, jaką właśnie przeczytał, wysłuchał czy obejrzał. Ludzie nie zdają sobie z tego sprawy, że oglądając treści w Internecie płacą za to – nawet mimo iż zawartość portfela pozostaje nienaruszona.
Niestety, jak już wspomniałem wcześniej, istnieje duża i ciągle rosnąca grupa osób, która w pewnym sensie okrada dostawców treści publikowanych online. Tak, to jest kradzież! No bo jak inaczej nazwać sytuację, gdy dostajesz coś – np materiał wideo lub ciekawy artykuł – i odmawiasz wydawcy należnej za to zapłaty? (zapłatą jest tu wyświetlenie reklamy, z której przecież wydawca ma zysk i środki na dalszą działalność serwisu – nie musisz nawet na tę reklamę patrzeć ani klikać, ważne że się w ogóle wyświetliła, a na konto wydawcy powędrowały te ułamki groszy, bo średnio jedno wyświetlenie właśnie tyle generuje)
Pod artykułem na DP można nawet przeczytać komentarze, których autorzy zarzekają się, że w dalszym ciągu będą blokować reklamy – wszystkie i wszędzie – a twórcom serwisów www nie przekażą złamanego grosza. No bo po co płacić (obojętnie w jakiej formie), skoro można nie płacić?
A ja zapytam inaczej – po co być uczciwym, skoro można zostać złodziejem?
Będę nazywał rzeczy po imieniu – przeglądanie strony i blokowanie absolutnie wszystkich reklam (włącznie z nieinwazyjnymi statycznymi bannerami – ja rozumiem, pop-upy i pływające flashe mogą irytować, ale blokowanie statycznego bannera w gif-ie czy jpg to już moim zdaniem przesada) to kradzież. Tak, kradzież! Dlatego, że bierzesz coś, co kosztowało kogoś innego sporo pracy i wkładu finansowego – i nie płacisz. Jesteś więc złodziejem.
Takim właśnie złodziejom życzę, aby ktoś właśnie w taki sam sposób kiedyś potraktował ich. Może wtedy zrozumieją, jak się czuje człowiek okradany z należnej mu zapłaty, i przemyślą sobie to i owo.
Historia z morałem. Kilka słów o tym, czym się może skończyć przywłaszczenie sobie cudzego wizerunku
Historia, która pokazuje, że nie warto przywłaszczać sobie cudzego wizerunku.
Zarządzam na Facebooku kilkoma grupami z gatunku “weźcie mnie wszyscy dodajcie do znajomych, żeby mogło urosnąć moje ego <orgazm><orgazm><orgazm>”. Codziennie muszę blokować po kilkanaście-kilkadziesiąt fałszywych kont. Zwykle fejka udaje się wykryć przy pomocy małego śledztwa z użyciem Google Images, czasami jednak fejkowatość wychodzi dopiero po jakimś czasie.
Czasami udaje mi się znaleźć kontakt do widniejącej na zdjęciu osoby, której fejk raczył radośnie i z premedytacją “ukraść twarz”. W takich przypadkach ZAWSZE wysyłam stosowną wiadomość do właściciela zdjęcia, wraz z linkiem do fałszywego profilu.
I tym oto sposobem narobiłem jednemu fejkowi niemało kłopotu! 😀
Pewnie niektórzy z odwiedzających takie grupy kojarzą bytującą tam jeszcze do niedawna “Bożenę Jot”, która trochę się udzielała jak normalny użytkownik, jednak większość czasu spamowała na potęgę linkami do bloga, na którym zawartość wszystkich wpisów stanowiły reflinki do strony CHOIES (reflinki to takie linki, za kliknięcie w które użytkownik otrzymuje jakieś profity – kasę, zniżki na zakup czegośtam, itd.).
Ponieważ od “Bożenki” od jakiegoś czasu codziennie dostawałem po kilkadziesiąt powiadomień, postanowiłem sprawdzić, czy rzeczywiście jest ona tą osobą, za którą się podaje. Oczywiście, okazało się, że nie.
Ale to nie koniec. Nawiązawszy kontakt z właścicielką zdjęcia dowiedziałem się, że fejk będzie miał za przeproszeniem co najmniej zajebiście przejebane – bowiem dziewczyna, do której należy fotka, podpisała umowę z pewną firmą kosmetyczną, której produkty reklamuje i której użyczyła swojego wizerunku. Sprawą zajmą się więc prawnicy tej firmy.
Przy okazji wyszło na jaw, że założyciel fałszywego konta “Bożenki” założył na kilku innych serwisach konto… z takimi samymi danymi, takim samym emailem i taką samą fotką.
Oczywiście, ponieważ okradziona z wizerunku dziewczyna poprosiła mnie o pomoc, pozbierałem “dowody zbrodni” zostawione przez “Bożenkę” i wysłałem w emailu, wraz z linami do wszelkich znalezionych przeze mnie śladów działalności tej osoby.
Teraz fejk prawdopodobnie stanie przed sądem, a że – jak już wspomniałem – będzie miał/miała/miało zajebiście przejebane, musi przygotować skromną sumkę na zapłacenie odszkodowania… 🙂 Oczywiście, kibicuję z całych sił właścicielce zdjęć i życzę jej wygranej w procesie. Założycielowi fałszywych kont życzę z kolei jak najgorzej – może jak decyzją sądu uszczupli swój majątek, zacznie się zastanawiać nad tym, co robi, zanim to zrobi…
Tak, zdecydowanie przywłaszczanie sobie cudzego wizerunku nie popłaca.
Archiwum
- Marzec 2021
- Styczeń 2021
- Grudzień 2020
- Listopad 2020
- Październik 2020
- Wrzesień 2020
- Sierpień 2020
- Lipiec 2020
- Czerwiec 2020
- Marzec 2020
- Styczeń 2020
- Grudzień 2019
- Listopad 2019
- Październik 2019
- Wrzesień 2019
- Sierpień 2019
- Czerwiec 2019
- Maj 2019
- Kwiecień 2019
- Luty 2019
- Grudzień 2018
- Październik 2018
- Wrzesień 2018
- Kwiecień 2018
- Maj 2017
- Kwiecień 2017
- Marzec 2017
- Luty 2017
- Grudzień 2016
- Kwiecień 2016
- Marzec 2016
- Październik 2015
- Wrzesień 2015
- Lipiec 2015
- Czerwiec 2015
- Maj 2015
- Kwiecień 2015
- Marzec 2015
- Luty 2015
- Styczeń 2015
- Grudzień 2014
- Listopad 2014
- Październik 2014
- Wrzesień 2014
- Lipiec 2014
- Czerwiec 2014
- Sierpień 2012
- Luty 2012
- Styczeń 2012
- Grudzień 2011
- Listopad 2011
- Sierpień 2011
- Maj 2011
- Kwiecień 2011
- Luty 2011
- Grudzień 2010
- Październik 2010
- Lipiec 2010
- Czerwiec 2010
- Kwiecień 2010
- Marzec 2010
- Luty 2010
- Styczeń 2010